Kuchnia to rzecz wagi państwowej

Kram mięsny, grudzień 2016, Xiamen w Chinach Ludowych.

Najważniejszą, najbardziej słuszną, najwłaściwszą funkcja człowieka jest jedzenie.

Nie mówię tu li tylko o samym procesie jako takim, szanujmy siebie i nasze kulturowe aspiracje, które pozwalają z rzeczy najbardziej prozaicznej uczynić najbardziej wyrafinowany gest. Mowa o ceremonii, proszę państwa, a ceremonia to sztuka, to nośnik wszelkiej cywilizacji, warunek jej stałości oraz przetrwania. Sztuką jest jedzenie, sztuką gotowanie, smażenie, doprawianie. Ubarwia i wywyższa to, bez czego nie da się żyć. Dlatego właśnie 吃, składający się z ust (口) oraz błagania (乞) to najbardziej chiński z znaków, wymawiany jako ,,czy”. Co lubicie ,,czy”? Co lokalni ,,czy”? Czego dużo ,,czy”? W wyobraźni widzę nieskończone tony ryżu, makaronu, ostrej papryki, mięsa i warzyw, które pożera ten naród z głośnym siorbaniem jak lejek, w który wlewają wodę, lejek siorbiący z najprawdziwszą rozkoszą, jakby był on w stanie w pełni poczuć tylko te uczucie, uczucie jedzenia. Wszystko kręci się wokół ,,czy”. Stada ryb, muszli, rzecznych robaków, ropuch, krabów, glonów, prosiąt i ich surowej skóry w sosie, krów, uszu, języka, podgardla, niezliczonych gatunków zwierząt, od psów po małe, górskie jaszczurki, po najróżniejsze robactwo, smażone na głębokim oleju jedwabniki i skorpiony, pająki, oślizgłe, wężowate rybki, przypominające długie kijanki. Koło ziemi, wody i powietrza zamyka się, po czym zaczyna swój cykl od nowa, oddając niezliczone ilości skarbów na pastwę sosu sojowego i chili, a potem, wydalone, wrócić do obiegu, razem z olejem, resztkami zczadziałego tofu i pomyjami z knajp.

Smażone jedwabniki, maj 2017, Zhengzhou.

Ten gigantyczny, chemiczny proces pozostaje niezauważony, mimo że, jak i na całym świecie, służy mu cała ziemia. Ziemia płaci swój haracz w postaci warzyw, owoców i najróżniejszych żyjątek, jest niczym jeden, wielki ołtarz ofiarny, przeznaczony do wypełnienia żołądków niezliczonej ilości ludzi, do przemieszania się z ich sokowym kwasem, przeobrażenia się w cuchnącą papkę i powrotu. Chiny to największa chemiczna pracownia na świecie, o gigantycznym zagęszczeniu i rozroście, przemieniająca wszelką żywą materię w nawóz, służący do kolejnych podbojów. Maszyna naprawdę pracowita. Tutaj nic się nie ukryje, skośne, drapieżne chińskie oko roztacza nad krajem swój słynny, ledwo zauważalny ,,soft power”, przed którym to nie ucieknie żadna istota żywa, bo każda istota żywa nadaje się na spożycie i złożenie na ołtarzu ceremonii, ceremonii na rzecz trwałości wielotysięcznej cywilizacji.

W tej o to ceremonii każdy zna swoje miejsce. ,,Lejki” zdają sobie sprawę ze swojego przeznaczenia, toteż ich ulubionym tematem jest właśnie ,,czy”. ,,Czy” jest na tyle ważne, gdzie, jak już wspomnieliśmy, obok ust 口, występuje 乞, błaganie. Każdy błagać powinien o bycie elementem tej historii, cały naród powinien dążyć do przodu wspólnie i nieprzerwanie. Chińczyk, jak to człowiek, wie, co dla niego jest najbardziej istotne. Istotne jest być chemiczną elektrownią dla chwały wielotysięcznego chińskiego państwa  Najważniejszą funkcją człowieka jest jedzenie! Czy jest to prawda zbyt ciężka na nasze zagraniczne mózgi? Ależ czy nie jest to prawda jak najbardziej oczywista? Czyż którakolwiek cywilizacja powstałaby bez pożywienia? Bez ryżu i soi nie byłoby Konfucjusza czy Mao Zedonga, nie byłoby największych mędrców, nie byłoby postępu, nie byłoby wielkiego skoku naprzód, nie byłoby chińskiego smoka, walecznego niczym tygrys. Dlatego taką mam prośbę do was, chińscy przyjaciele: jedzcie, ile możecie, produkujcie ryż, uprawiajcie i zbierajcie warzywa, wyszukujcie je w puszczach i polach, hodujcie i zarzynajcie zwierzęta, wyłapujcie je z lasów i z rzek, produkujcie wino i alkohol, krójcie ostrą paprykę, wytłaczajcie sos sojowy, gotujcie na parze, zawijajcie makaron, siekajcie i smażcie, duście, wrzucajcie na głęboki olej, gotujcie zupy i wywary, a potem zgodnie, wszyscy razem, przerabiajcie to wszystko na jeden, jednokolorowy, żyzny nawóz dla Chińskiej Republiki Ludowej.

Żaby w sosie na ostro, luty 2017, Xiamen.

Tak więc miliardy, jakby nieświadomie zgodnie i z chórem, pożerają tony ryżu i hektolitry sosu sojowego. Niezliczone ilości czarnych głów pochylają się nad stołami z donośnym mlask-mlask; jedzą wszyscy tak samo i to samo, są prawie nie do odróżnienia właśnie wtedy, kiedy jedzą; oddają się ofiarnie najważniejszemu z chińskich rytuałów. Obok nich mlaszczą zgodnie dzieci o ząbkach jak małe zwierzątka. Jedni odchodzą, przychodzą następni. Ciężarne żywią siebie i małego Chińczyka na raz, w brzuchu czekającego już na swoją kolejkę, o numerze miliard kilkaset tysięcy; żywią się babcie i starzy, wpychając ryż w buzie swoim wnukom, ,,czy”, ,,czy”, musisz ,,czy”, ,,czy” nieco więcej, ,,czy”. Jeśli nie robisz ,,czy”, babcie są niezadowolone. Jak wejdziesz w swoją rolę, jak odnajdziesz się jakoś wśród tych wielu miliardów, jeśli nie wypełnisz swojego najważniejszego zadania, nie będziesz ,,czy”. Tak oto starsze pokolenia przekazują swoją mądrość młodszym, mądrość tego, jak być pracowitym i użytecznym, przydatnym, dobrym, szanującym rodziców i kraj, zaczynając od tego najważniejszego zadania – od ,,czy”, od stania się maleńką elektrownią wśród setek milionów podobnych elektrowni jednych, zjednoczonych Chin.

 Dziwaczna muszla z ugotowanym wewnątrz żyjątkiem, maj 2017, Zhengzhou.

Jest to funkcja, której to tajemnic, jak zgodnie uznają Chińczycy, obcokrajowiec nie pojmie. Obcokrajowiec nie pojmie tajemnic chińskich przemian chemicznych, nie pojmie tajemnic elektrowni, ich kultury, dzieła i przeznaczenia. Nie pojmie, jak to mówią z przekąsem, tych skomplikowanych przemian, jakiej poddawana jest surowa świńska skóra w momencie, kiedy ląduje na talerzu, doprawiona sosem i również surowym świńskim mięsem. Nie pojmie głębi tajemniczego smaku usmażonego na głębokim oleju robactwa czy maleńkiego skorpiona na patyku, zachowanego w swojej postaci, doprawionego nieco solą dla posmaku. Nie pojmie istoty małych owadów wodnych, zdychających powoli w plastikowej miednicy, gigantycznej ropuchy o mętnych oczach, którą spotka zaraz taki sam los, nie doceni wyjątkowości jaszczurki czy morskiego ślimaka, obciętych świńskich uszu. Każda, najmniejsza żyjąca istota poddana może być bowiem tej wyjątkowej przemianie, niezależnie od pochodzenia. Każdy gatunek dostąpić może tego zaszczytu.

Nasze żaby w ostrym sosie są niezrównane! Chiński makaron po stokroć przebija spaghetti włoskie! Pierogi wynaleźli Chińczycy! Nasze jedzenie ma historię, kulturę i cel! Wszystko dobrze jest przyrządzone, jeśli tylko i wyłącznie w sosie własnym!  Cóż to jest dla ciebie, skoro mózg twój od małego nie pożerał na pamięć wierszy z dynastii Tang, jeśli nie wsysałeś namiętnie chińskich legend, gdzie mroki ciemności przy stworzeniu świata rozwiał w końcu tlący się coraz mocniej Wschód, by w końcu triumfalnie zawisnąć nad fundamentem świata. Wschód powstaje na nowo i będzie niezrównany! Ciężko jest więc zrozumieć istotę chińskości bez patrzenia się chociaż w głąb niezliczonych skarbów jej kuchni, niezliczonych sposobów na zapełnianie nieskończonej ilości żołądków, wylewających się na jeden z największych terytorialnie krajów . Można starać się swoimi ,,obcokrajowskimi” palcami chwycić za pałeczki i, jak małe dziecko przed skosztowaniem mleka po raz pierwszy, jak strudzony pielgrzym na chwilę przed oświeceniem, starając się uszczknąć odrobinę z tych skarbów. Oh, ah. Nikt do nich dostępu ograniczał nie będzie, chińskie dusze to łagodne istoty, a każdy przyjaciel, przybyły z daleka, aby podziwiać niezrównane słońce Wschodu, jest mile widziany. Ah, oh! Można i obawiać się, z słuszną trwogą przed boskim majestatem, trzymać się twardo tylko ryżu, pierożków na parze i makaronu z warzywami, nie wstępując w dalsze etapy oświecenia. Razem naprzód, gdzie zmienimy świat! A można i odwrócić swoją twarz, bladawą twarz z za długim nosem i niebieskimi ślepiami, i pozostać w swojej ciemnocie, skomentowawszy tylko całokształt, jak mój nauczyciel geografii, kiedy miałam piętnaście lat i chodziłam jeszcze do gimnazjum: ,,Zjedzą wszystko, co ma nogi, z wyjątkiem stołu, i wszystko, co ma skrzydełka, z wyjątkiem podpasek”.

Ryba w sosie, grudzień 2016, Xiamen.

    Każda mała elektrownia umie docenić tę niezwykłą wyjątkowość, która stawia właśnie jego na tym niezwykłym piedestale. Bycie lepszym to uczucie niezrównane, warunkujące przeżycie w świecie, w którym takich jak ty jest miliard, a większość z was nie ma szans na nic więcej, albo wcale tego nie pożąda. Wystarczy zwykłe przeświadczenie, że płonące słońce Wschodu rozpala cały świat, który patrzy nieprzerwanie w jego kierunku. Wszyscy to wiedzą i wszyscy tak mówili od zawsze. I tak można spokojnie zająć się wołowiną na ostro, makaronem w sosie sojowym, ostrygami i pak choi, zajmując swoje miejsce w szeregu trybików w uczuciu beztroskiego samozadowolenia.   

    Ogarnięty władzą i samouwielbieniem człowiek posunie się do wszystkiego, jak poniekąd zauważył mistrz Mo Yan, chińska duma, chiński noblista, w ,,Krainie wódki”, gdzie skorumpowani, wysocy partyjni urzędnicy postanowili wspiąć się na wyżyny ostatecznego, kulinarnego ceremoniału, pożerając małe dzieci doprawione kwiatem lotosu, dzieło mistrzowskie Akademii Kulinarnej.

     ,,Powtórzcie sobie państwo w myślach dziesięć, dziesięć tysięcy razy ,,To nie ludzie, to zwierzęta w kształcie ludzi”[..] Jeśli uda się wam opanować sztukę przyrządzania mięsnych dzieci, nie macie się czego obawiać. Chyba chcecie wyjeżdżać za granicę, prawda? Znajomość tego wybitnego dania to wasza wieczna wiza. Będziecie zawsze lepsi od cudzoziemców – lepsi od jankesów, od szkopów, od wszystkich obcych elementów”[1]

    Drodzy państwo, Pan Pierwszy Sekretarz szykuje się na ucztę!

   Jak zauważył świętej pamięci Różewicz, ludzie nie zastanawiają się, skąd się bierze kotlet na talerzu.  

Tekst pochodzi z 2017 roku.

[1] Mo Yan, ,,Kraina wódki”, roz. ,,Lekcja gotowania”, tłum. Katarzyna Kulpa

Przeczytaj też:

2 Comments

Add a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *